-Jak tu cicho!W ogóle,co to za miejsce?-Spytałem samego siebie,gdy zbliżałem się do jakiejś drewnianej chatki.Łapy szurały mi po podłożu robiąc jedyny jak na razie dźwięk szeleszczących liści.Spojrzałem na niebo.Było szare i pokryte chmurami.Gdzie nie gdzie pojawiał się czarny ptak,czyli kruk.Przystanąłem na chwilę,gdy kropla deszczu spadła mi na pysk.Potem następna i następna...No,nic.Zaczyna kropić.Z obojętnym wyrazem na twarzy poszedłem dalej.Drzewa wydawały się wyjątkowo upiorne-gałęzie huśtały się porywane przez deszczowy wiatr.Wydawały ciche i głośne,przenikliwe skrzypnięcia.Czarne drzewa wydawały się mieć złowrogie myśli dla każdego.Wszystkie gałęzie były skierowane w stronę chatki,wskazywały ją swymi ostrymi zakończeniami.Przyśpieszyłem kroku,gdy na niebie pojawiła się złota błyskawica,której towarzyszył donośny huk.Ponieważ włóczyłem łapy o ziemię potknąłem się na twardym korzeniu i wylądowałem łbem w tworzącym się błocie.Jęknąłem cicho i spróbowałem wstać,ale podłoże nie pozwalało mi na to.Nie potrafiłem oderwać łap od niego.Ruchome piaski?Nie,to nie to...Ale czy samo błoto potrafiłoby tak mocno mnie przytrzymać?Zacząłem się powoli zapadać pod ziemię.Zacząłem panikować.Coś,albo ktoś wciągało mnie pod coraz bardziej gęste błoto,a ja nie wiedziałem jak się wydostać.Przez kilka minut próbowałem to zrobić,ale popadłem po brzuch.Ilość błota się zwiększała,a deszcz bił mnie po twarzy.Ciężko oddychałem,a z każdym wdychanym powietrzem wdychałem też troszkę wody,przez co dławiłem się i wierciłem pogarszając swój i tak zły stan.Wpadłem na pewien pomysł,choć nie był dość bezpieczny i pewny,ale starałem się go zrealizować.Możliwe,że był ostatnią deską ratunku.Próbowałem się zbliżyć do najbliższego drzewa.Szło bardzo ciężko i powoli,a ponad to z każdym ruchem grzązłem coraz bardziej w błocie.Gdy byłem wystarczająco blisko,wystawiłem łeb jak najdalej mogłem.Starałem się dosięgnąć drzewa.Spróbowałem uwolnić chociaż jedną łapę,gdy zrozumiałem,że jestem jeszcze za daleko pnia.Niestety zapomniałem,że widać już tylko moją szyję i pogrążyłem się do wystającego pyska,którym spróbowałem dostać drzewa.W końcu mi się to udało.Ugryzłem jego pień i spróbowałem się podciągnąć.Udało mi się to tylko trochę-było widać tylko mój łeb.Coś musiało mnie chwycić mocno za łapy.Nie miałem innego wyboru-musiałem zanurkować,by przeżyć i uwolnić moje łapy.Przez chwilę głęboko oddychałem,by się uspokoić,aż w końcu nabrałem powietrza i już gdy miałem się zanurzyć nie zrobiłem tego.Spanikowałem.Nie potrafiłem.Po chwili widać było już tylko czubek mojego nosa i pysk,więc nabrałem ogromną ilość powietrza w płuca i nieumyślnie zniknąłem w brązowej mazi.Zacząłem szarpać łapami.Nastała ciemność większa,niż przy zamknięciu oczu.Próbowałem się uwolnić,nie potrafiłem nic dostrzec,w sumie też dlatego,że ze strachu zamknąłem ślepia gotowy na śmierć.Poczułem,jakbym był coraz głębiej i głębiej w nikczemnym błocie.W tej chwili jedna z moich łap się uwolniła.Zacząłem się szamotać,by oswobodzić pozostałe.Niestety nie udało mi się to.Zapasy mojego tlenu się skończył.Mimo ciemności,którą byłem otoczony widziałem coraz bardziej rozmazany obraz.
(...)
Powoli otworzyłem oczy z nie do wierzeniem- ja nadal oddycham!!!Żyję!Ja widzę!Ze zdziwieniem przypomniałem sobie tą chatkę,którą przedtem widziałem.Wyjrzałem zza stłuczonego okna,czy to na pewno ona.Tak!To musi być ona,poznaje te widoki.Nadepnąłem na coś ostrego i pospiesznie się odsunąłem ze skowytem.Stwierdziłem,że to szkło po jego przezroczystości nie dotyczącej fragmentu ubabranego krwią.Odłamki szkła prowadziły w stronę stłuczonej lampy,a ona leżała obok wielkiego,czarnego cielska!Zobaczyłem jego długi ogon i żółte ślepia,patrzące wprost na mnie!Z cienia wyszedł czarny jak noc wielki kot.
-A,to ty,Death!Jak mnie znalazłeś?-Spytałem z nie do wierzeniem.Zbliżyłem się do niego i otarliśmy się łbami.W tej chwili drzwi do chaty otworzyły się z hukiem,a z zewnątrz było widać wilka.Błyskawica rozjaśniła niebo oraz nieznajomego,a...a raczej nieznajomą...
(Rhavaen?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz