wtorek, 25 listopada 2014

Od Ryan'a

Szedłem długim, wąskim korytarzem, na którego końcu znajdowały się stare zadrapane drzwi. Coś wabiło mnie, a raczej ciągnęło w ich kierunku. Jak...magnes. Nie mogłem się odwrócić i ruszyć w przeciwną stronę, nic. To tak jakby ktoś już dawno zaplanował całą moją trasę.
Co pewien czas dobiegały mnie dziwne, niezrozumiałe szepty. Z początku ciche i sprawiające wrażenie kojących, później głośniejsze i przytłaczające. Nie potrafiłem ocenić w jakim języku były wypowiadane, niczego mi nie przypominały...Gdyby nie fakt, że miały w sobie jakiś sens, zapewne pomyślałbym, że zostały na poczekaniu wymyślone przez miesięczne szczenię.
Gdy zbliżyłem się wystarczająco, drzwi same otworzyły się, po czym z hukiem za mną zamknęły. Odzyskałem kontrolę nad własnym ciałem. Podbiegłem do nich i kilkakrotnie szarpnąłem za klamkę. Nawet nie drgnęły. Zatrzasnęły się. Zrezygnowany stanąłem na środku niewielkiego pomieszczenia i uważnie się rozejrzałem. Mimo iż nie posiadało okien było nadzwyczaj jasne. Większą część śnieżnobiałych ścian zajmowały ogromnych rozmiarów lustra...co oczywiście wydawało się najdziwniejsze. Białe kafelki, bogato zdobiony żyrandol wiszący centralnie nad moją głową i srebrne świeczniki ścienne przymocowane w wolnych miejscach między lustrami w pewien sposób powiększały pokój.
Jeszcze niedawno znajdowałem się na jakiejś polanie, a teraz? Co ja tutaj robię?!
Byłem tak pochłonięty myślami związanymi z tym dziwnym miejscem, że nawet nie zorientowałem się, że wszystkie szepty ucichły. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale teraz było zdecydowanie za cicho, co w danym momencie jedynie wzmocniło mój niepokój.
Powoli wypuściłem powietrze z płuc. Jeśli zaraz nie zrobię czegoś głupiego to nigdy się nie skończy...
Gdyby się tak porządnie zastanowić to przypomina to trochę te beznadziejne horrory, w których chodzi o wybicie większości bohaterów. To dosyć podobne, tyle że tutaj nie ma pomarszczonego gościa z siekierą, który będzie za tobą biegał, dopóki cię nie poćwiartuje...Nie ma szafy, ani pufy z której coś wyskakuje oraz nie ma łóżka z czającym się pod nim potworem...Jestem ja-równie bezradny i durny jak ówcześni bohaterowie i bodajże coś równie uporczywie domagające się mojej śmierci...
Wolnym krokiem zbliżyłem się do lustra i przyłożyłem do niego łapę. Rozległ się głośny pisk. Wszystkie, prócz tego jednego naprzeciw mnie, roztrzaskały się.
Gdy chciałem odsunąć się od lustra coś rozbijając je od drugiej strony chwyciło mnie za ramię i szarpnęło w swoją stronę tym samym kalecząc mnie dotkliwie. Ból był silny, jednak mimo wszystko nie próbowałem się wyrwać. Lustro rozpadło się na wiele drobnych kawałków ukazując niewielki ciemny tunel i istotę wbijającą pazury w moją łapę. Mimo że się garbiła była wyższa ode mnie. Jej skóra była obszarpana, miejscami odsłaniając ścięgna i mięśnie. Twarz miała nienaturalnie zniekształconą, a oczy rażąco żółte. Wpatrywała się we mnie przez dłuższą chwilę po czym...
Obudziło mnie głośne krakanie. Leniwie otworzyłem oczy i chcąc przewrócić się na drugi bok wylądowałem na ziemi. Jęcząc i wijąc się na wilgotnej trawie wzniosłem wzrok ku drzewu z którego właśnie spadłem. Gdy ponownie spojrzałem przed siebie, moim oczom ukazał się właściciel irytujących odgłosów. Ptak stał niedaleko mojego pyska i wpatrywał się we mnie otępiałym wzrokiem.
-Przeklęte ptaszysko! Przez ciebie przez tydzień nie będę mógł siedzieć!-warknąłem podnosząc się gwałtownie i usiłując "pacnąć'' sprawcę moich cierpień.-Sfruwaj stąd!!!
Spuszczając głowę usiadłem na ziemi. Chciałem się wyłączyć, przemyśleć parę spraw, jak na przykład fakt, że od kilku dni śni mi się ten sam sen, czy chociażby to co straciłem...
Nigdy nie doceniałem tego co miałem. Dom. Rodzinę. Przyjaciół. Wszystko to było częścią mojego małego, idealnego świata i nawet przez myśl mi nie przeszło, że utrata tego może przysporzyć tyle cierpienia. Teraz wreszcie zrozumiałem, jak to jest nie mieć już nikogo...
Z zamyślenia wyrwał mnie uporczywy ból przeszywający niemal całe moje ciało. Z licznych ran wciąż sączyły się strużki krwi, przez co z każdą chwilą czułem się coraz bardziej osłabiony. Jak mniemam teraz zastanawiasz się, w co taki niewinny szczeniak jak ja, mógł się wpakować.
Otóż biorąc pod uwagę fakt iż moi bliscy zostali zamordowani...(z mojej winy, jednak nie wnikajmy w szczegóły) postanowiłem zemścić się na mordercach...I szczerze mówiąc nie wyszło mi to na dobre.Ujmijmy to tak: Szczeniak+wroga wataha+pech=poturbowany ja...Gdyby nie wojna jaka się tam rozpętała zapewne byłbym już martwy. Zastanawiam się tylko czy wszyscy biorą w niej udział...W końcu jest również możliwość, że wysłali kogoś w pogoń za mną...I po co ja zabijałem te szczenięta?!
Ze znudzeniem obserwowałem jak ptak z którym miałem do czynienia z samego rana ląduje na ziemi. Ech...I czego on znowu chce?
-Odsuń się, chyba że chcesz stracić swoje śliczne piórka.-warknąłem.
Wrona ignorując moje zachowanie wdrapała mi się na grzbiet i zaczęła skubać mnie za ucho.
Gwałtownie pokręciłem głową. Lekko wzbiła się ku górze, po czym znów opadła na mój grzbiet.
Co za natrętna istota! Nie zdziwiłbym się gdyby znalazła wspólny język z moją...a zresztą, nie ważne.
***
Po piętnastu minutach bezczynnego leżenia i znoszenia obecności mojego opierzałego budzika, oczywiście musiałem zacząć zastanawiać się czy aby na pewno nikt mnie nie śledzi. Leniwie rozglądając się w koło wstałem lekko chwiejąc się. Dopiero teraz zacząłem odczuwać skutki dużej utraty krwi. Przed oczami zaczęło mi ciemnieć, a poruszanie się sprawiało ogromną trudność.
Ze spuszczoną głową ruszyłem przed siebie. Dlaczego spuszczoną? Bo z jakiegoś powodu niemiłosiernie bolała (jakby ktoś przywalił mi patelnią...) i była jak dodatkowy ciężar. Po kilku krokach jak na złość musiałem w coś wleźć, poprawka "w kogoś" wleźć.
-I jak leziesz ty...-uniosłem wzrok.
Przed sobą ujrzałem obcą mi waderę. Była ode mnie nie tylko starsza, ale biorąc pod uwagę ilość lat jakie nas dzieliły, również znacząco wyższa.
No cóż, czyli jednak postanowili mnie śledzić...
Musiałem naprawdę długo spać, skoro już zdołała pokonać te kilkanaście kilometrów.
-Jeśli masz zamiar mnie dobić, wiedz że nie ma takiej potrzeby. Sam się wykrwawię, to tylko kwestia czasu.-warknąłem.-Nie musisz się wysilać...-przewróciłem oczami i kuśtykając wyminąłem nieznajomą.
Ku mojemu zdziwieniu wyprzedziła mnie, tym samym zagradzając mi drogę. Uważnie zmierzyła mnie wzrokiem.
-O czym ty mówisz, szczeniaku?-spytała pogodnym, jednak niepewnym tonem.
-Nie nazywaj mnie tak!-wysyczałem z trudem panując nad gniewem. Odruchowo zmrużyłem oczy i odwróciłem wzrok.-Mam imię.-dodałem stanowczo.
-A więc może mi je zdradzisz?
Wciąż na nią nie patrząc zaśmiałem się krótko bez cienia wesołości.
-Czyżby wasz szanowny alfa nie zdradził ci jak raczył mnie nazywać? Stwierdził, że to ja sprowadziłem śmierć na swoją rodzinę i najodpowiedniejsze dla mnie imię brzmi: Cros.-wyjaśniłem oschle.
Z każdym moim słowem wadera wyglądała na jeszcze bardziej zdziwioną jakby to wszystko było jedną, wielką pomyłką.
Coś zaszeleściło w krzakach pżykówając uwagę nieznajomej. Korzystając z okazji odwróciłem się gwałtownie w celu opuszczenia tego miejsca, jednak po kilku krokach mimowolnie osunąłem się na ziemię. Nie miałem już siły nawet by się podnieść.
-Dobra, wygrałaś. To nie ma sensu. Poddaję się.-sapnąłem uśmiechając się krzywo.
Wadera pokonała dzielącą nas odległość w kilku zgrabnych susach, po czym stanęła obok lekko się nade mną pochylając. Ponownie otworzyła pysk by coś powiedzieć, jednak ja po raz kolejny nie dałem jej dojść do słowa.
-Nim mnie zabijesz, chcę żebyś wiedziała że w ogóle nie żałuję tego co zrobiłem.-odparłem beznamiętnie.-Przyszło mi to z taką łatwością jakbym robił to już setki razy. Możesz im przekazać żeby na następny raz lepiej pilnowali swoich bachorów.-wysyczałem, tym razem patrząc nieznajomej prosto w oczy. Mimo wrogiego wyrazu...były nadzwyczaj piękne.
Wadera wyglądała na niezwykle poirytowaną, jakby powoli traciła cierpliwość.
-Nie mam zamiaru cię zabijać!-odparła wciąż opanowana.
Usiadła przy mnie wbijając wzrok w ziemię. Spuściła głowę na tyle, że grzywka przysłoniła jej oczy.
-Nie? Więc czego chcesz?-spojrzałem w jej kierunku.
<Miss?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy