-Jakiś ty piękny... -Wyciągnęłam łapę i nagle odfrunął z kwiatka. Biegłam za nim, próbując go złapać. Nie wiem ile to trwało i ile przeszłam, ale wyszłam z mojej polany i trafiłam na podnóże gór. Motyl poleciał ku szczytu najwyższej z gór. Bez namysłu wspięłam się. Ku mojemu zaskoczeniu nic nie było oprócz jednego smoka.
Dziwnie nie czułam strachu tylko... śmiech? Radość? Coś w tym stylu. Smok spojrzał na mnie. Wtedy nie wiadomo czemu wybuchłam śmiechem, Z jego nozdrzy poleciała para. Buchnął płomieniem w górę, dając mi ostrzeżenie, że mam się wynosić. Schylił głowę do mojego poziomu. Weszłam mu na pysk po czym przejechałam się po jego grzbiecie i wijącym się ogonie. Smok zasyczał. Ja nie przestawałam się śmiać. On też próbował się uśmiechnąć. Wyglądało to trochę pokracznie, ale liczą się chęci. Podrzucił mnie do góry. Wylądowałam na jego grzbiecie i kurczowo trzymałam się irokeza. Wzbił się w powietrze. Robił beczki, upuszczał i łapał mnie oraz inne sztuczki. Podwiózł moją osobę na tę polankę co opuściłam. Pożegnałam się z nim, ale nie odleciał.
-Oh... Czy chciałbyś może... ekhm...zostać moim towarzyszem? -Spojrzałam z dołu na smoka. On tylko pokiwał głową.
-Oh... Czy chciałbyś może... ekhm...zostać moim towarzyszem? -Spojrzałam z dołu na smoka. On tylko pokiwał głową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz